Nad morze

Niedziela. Ostatnie pakowanie. Jeszcze tylko pies. Nie może się zapodziać. Odjazd. Trzeba uciekać. Odpocząć po roku pracy i jeszcze bardziej po mozolnym remoncie mieszkania. Warto także machnąć ręką na funkcjonowanie instytucji państwa i dać sobie spokój. Szkoda zdrowia. Zatem: nad morze! W to samo miejsce, co przez ostatnich wiele lat. Trudno policzyć, od kiedy. Jak dojechać? Tym razem innowacja. Trzeba wypróbować rządowe, budżetowe autostrady z Warszawy nad morze. Trochę głupio, że za publiczne pieniądze /cząstka z 20 mln zł/, ale na wspomnienie, ile w budżecie bezsensownie utopiono prywatnych pieniędzy – opory nikną. Jedziemy. Pięć minut i na Prymasa Tysiąclecia, jedna chwila i na dwójce, w kierunku Berlina. Potem w prawo, na jedynkę i prosto na północ. Bramki nie obowiązują. Pustawo. Jazda pod prąd, dominują powroty. W sumie: idealnie, wygodnie, szybko i płynnie. Koniec autostrady, koniec obwodnicy. Reda, Rumia – niebywały tłok samochodów, ale w drugą stronę. Jeszcze trochę kilometrów i są Dębki. Nie zniknęły. Takie same, choć  zawsze „coś” się zmienia. Nadal jednak są przepiękne, szerokie plaże i wspaniałe lasy. Pozostało ujście malowniczej rzeki Piaśnicy, kiedyś granicznej z Niemcami. Pogoda zawsze wspaniała. Nieważne, czy słońce, czy deszcz. Gorąco czy zimno.  Wiatr, chmury, sztorm – nieistotne. Jak nie leżakowanie, to spacery bądź rowery. Im zimniej i bardziej pochmurno, tym zdrowiej, wypoczynek jest zdecydowanie aktywniejszy. Póki co 11 stopni z rana, 16-17 w dzień. Trochę pada. Ale powietrze znakomite. Sam tlen i jod. Inne oddychanie. Dębki jak zawsze świetnie zorganizowane. Niczego nie brakuje. Wszystko funkcjonuje. Nie widać polityków, poza ich maskami na straganach. Tutaj państwo niczego bezpośrednio nie koordynuje. Nie agituje. Obywatele – sami zadowoleni. Miejscowi i przyjezdni. Sielanka. Jak na wakacjach. Nikt się nikogo nie czepia. Najwyżej na szantach sobie pośpiewa. Kto chce, to sobie popływa, choć woda zimna. Poprawia się statystyka spożycia ryb. Jeszcze są, choć z połowami krucho. Unia zakazuje, bo ryb w Bałtyku brakuje. Niektórzy bursztynu na plażach szukają. Inni monety z piasku wyławiają. Wielu chętnych na runo leśne. Jagody i borówki prosto z krzaków obywatele spożywają. Mewy też zachowują się przyzwoicie. Ludzi nie napastują. Rybki i chlebek konsumują. Psy są wszędzie. Nikomu nie przeszkadzają. W pensjonatach urzędują i znakomicie nad morzem się czują.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*

Blue Captcha Image Refresh

*