Pełnomocniczki

Masowy wysyp. Pani Premier „wzmacnia” ministerstwa. Nie odwołuje ministrów, tylko dodaje do ministerstw nowe siły. Może to być osobista chęć uhonorowania osób zaprzyjaźnionych, koleżanek. Jeśli ta interpretacja jest zbyt trywialna, to jest inna: pierwszy krok do zmiany na stanowiskach ministrów. Zabrakło odwagi do szybkich działań, więc zrealizowano pierwszy etap projektu. Trzecia wersja – wykazanie się jakąś inicjatywnością w sytuacji kontynuacji dotychczasowego paradygmatu rządzenia, czyli reagowania na sytuacje, a nie tworzenia jakichś strategii działania. Powołano pełnomocniczki na dowód, że coś się dzieje. Co dokładnie, tego nikt nie wie. Ale się dzieje. Czwarta odsłona – feministyczna. Kontrofensywa kobiet, których mądrość, energia i doświadczenie pozwolą na rekonstrukcję pracy ministerstw i przestawienie ich na właściwy kierunek. Słabość tej wersji polega na tym, że jedna z pełnomocniczek trafia do resortu kierowanego przez kobietę. Istnieje jeszcze jedna możliwość. Jest to sztuczna, nieprzemyślana decyzja, która nie wniesie nic pozytywnego. Powoływanie pełnomocników, komisji, spec – komisji, super – doradców – to stara metoda udawania, że się coś pozytywnego robi. Trenowana w sytuacjach, kiedy władza nie wie, co robić. Jak się nie chce czegoś zrealizować, jak nie wiadomo, jak postąpić, jak strach paraliżuje decyzje – powołuje się pełnomocnika. Rzadko kiedy tego rodzaju działanie sprawdza się. Np. w sprawach realizacji projektu z pogranicza kompetencji kilku resortów. Ale w ramach danego resortu? Są władze z urzędującym ministrem. Wprowadzanie dodatkowych szczebli czy struktur o niezbyt czytelnych kompetencjach mija się z celem. W sumie: niepotrzebna inicjatywa, która zaciemni obraz sytuacji i jeszcze bardziej utrudni rozwiązywanie rzeczywistych problemów. Gdyby był taki zamiar poparty konkretnym projektem, mielibyśmy nowych ministrów, a nie pełnomocniczki.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*

Blue Captcha Image Refresh

*