Filharmonia. Tym razem IV Symfonia z 1936r. Jej premiera miała się odbyć w grudniu tego samego roku. Wszystko było przygotowane, ale do niej nie doszło. To były dziwne czasy. Muzyka „nie pasowała” do obowiązującego wówczas kanonu. Precyzyjniej: określana była jako „chaos zamiast muzyki”. Nie podobała się ówczesnemu przywódcy. To wystarczyło, żeby na długie lata trafiła do szuflady. Na swoją rzeczywistą premierę IV Symfonia musiała czekać 25 lat, do grudnia 1961r. Wówczas odniosła wielki sukces, który jest powtarzany gdziekolwiek jest grana. W Filharmonii Warszawskiej rzadko można jej posłuchać. Poprzednio miało to miejsce w 1999r. Na szczęście ostatni weekend oddany został muzyce Szostakowicza. Ona wciska w fotel. Wyrzuca w czarną dziurę lub sięga czarnej energii, co kto woli. Zaskakujące zmiany nastroju. Przerażające, apokaliptyczne brzmienia poprzekładane autorskim wizjonerstwem i dialogiem instrumentów. Dźwięki w ciszy, by w złożoności brzmień tworzyć fantastyczną symfoniczną całość. Elementy muzyki współczesnej wplątane w tradycje kultury rosyjskiej.
Oprócz IV Symfonii zaprezentowany także został I Koncert wiolonczelowy. Muzyka emocjonalna, pełna niezwykłych efektów. Ekspresyjna, miejscami diaboliczna ukazuje skalę talentu Szostakowicza. Na zewnątrz chłód i chlapa, w Filharmonii moc brzmienia i ekspresja twórczości. Warto pochodzić i posłuchać. Podziwiać. Czasem pokłonić się i gorąco podziękować. Tym razem swoje pożegnalne występy miała Pani Ewa Marczyk, koncertmistrz i pierwsze skrzypce Filharmonii. Od lat na tym samym miejscu, zawsze pogodna i niesłychanie profesjonalna. 37 lat pracy w Filharmonii Narodowej. Emerytura. Absolutnie niespodziewana, z uwagi na ciągle młodzieńczy wizerunek Pani Ewy. „Na oko” to jeszcze przed sobą powinna mieć jeszcze ze dwadzieścia lat grania. Będzie Jej bardzo brakowało. Może to przypadek, a może nie, w każdym razie muzyka Szostakowicza to piękne zakończenie bogatej i twórczej kariery.
P.S. Dla porównania wpis z 4 kwietnia 2014r Szostakowicz Dymitr – poświęcony jego XIII Symfonii z 1962r.
Byłam, zgadzam się. Faktycznie wgniotło mnie w fotel.