Pozostał tydzień. Poważne rozmowy, dyskusje, spory. Kto jest lepszym kandydatem na urząd. Komu zaufać. Politycy, autorytety, celebryci, media, pieniądze. Pełne zaangażowanie. Wiece, spotkania, reklamy, badania. Wielki spektakl. Arena walki. Igrzyska. Super show. Im więcej ognia, kontrastów, sensacji – tym lepiej. Większe poczucie autentyczności. Muszą być dobre zawody. Kiepski mecz nikogo nie cieszy.
Bardzo dużo zależy od aktorów. Muszą sprostać założeniom widowiska. Nie każdy nadaje się do tej roli. Powinni rozgrzać widownię, przekonać do siebie, pokonać konkurencję. Publiczność musi być przekonana, że dokonuje właściwego wyboru. Że decyduje przynajmniej na kilka lat o przyszłości Ameryki. Demokraci czy Republikanie. Kobieta czy Mężczyzna. Wyborcy decydują. Niekiedy tylko pojawiają się pewne wątpliwości. Czy oby na pewno jest to jakiś fundamentalny wybór. Czy może jest tak, że „to wszystko jedno”. Kandydaci reprezentują identyczne środowisko. Od mnóstwa lat tkwią w korporacyjnej rzeczywistości Ameryki. Są absolutnie przekonani, że wielki kapitał, korporacje, oligarchie – to synteza dzisiejszych czasów, niezbędna droga dalszej ekspansji i pomyślności. W pryncypiach się nie różnią. A przynajmniej – w myśl korporacyjnych założeń – różnić się nie powinni. Wszak powinni pilnować status quo w zakresie pomnażania bogactwa przez najzasobniejszych i najsilniejszych. „Prezydent trwa krótko i na dobrą sprawę nie ma znaczenia to, czy w Białym Domu zasiada demokrata czy republikanin, ani to, kto rządzi Kongresem. Imperium trwa, ponieważ jest w rzeczywistości rządzone przez ciało, które zwie się korporatokracją. To grupa ludzi, którzy rządzących naszymi największymi korporacjami” /John Perkins, 2007, ekonomista/. Nieco wcześniej, w listopadzie 1864 r Abraham Lincoln: „Korporacje zasiadły na tronie i nastąpi era korupcji na wysokich szczeblach /…/, żerując na ludzkich uprzedzeniach do momentu gdy bogactwo będzie zgromadzone w kilku tylko rękach, a Republika zostanie zniszczona”. Jeszcze wcześniej, w 1802 r Thomas Jefferson: „Jeśli Amerykanie kiedykolwiek pozwolą prywatnym bankom na kontrolę ich waluty /…/ korporacje, które wyrosną wokół banków zabiorą ludziom wszelką własność, dopóki ich dzieci nie obudzą się bezdomne na kontynencie, który podbili ich ojcowie”. W tej kwestii jeszcze Otto von Bismarc w 1863 r: „Międzynarodowi bankierzy z ich krętymi sztuczkami całkowicie kontrolują bogactwo Ameryki i używają go do systematycznego korumpowania współczesnej cywilizacji. Nie zawahają się pogrążyć całego świata w wojnach i chaosie w celu odziedziczenia go dla siebie”. Zależność pieniądza i władzy jeszcze w pierwszej połowie XIX w interesująco ujął twórca potęgi późniejszego, rodzinnego klanu – N.M. Rothschild: „Nie obchodzi mnie, jaka marionetka zasiada na tronie brytyjskim /…/ Człowiek, który kontroluje podaż brytyjskiego pieniądza, kontroluje zarówno podaż pieniądza jak i brytyjskie imperium”. Jak widać, można spojrzeć na wybory także w nieco innej perspektywie. Jak na kontynuację polityki, której istota bynajmniej nie sprowadza się do zabezpieczenia najszerzej rozumianych interesów obywateli. Kto jest oficjalnie na szczycie, kto jest tytularnym numerem jeden – to nie jest najważniejsze.
Leave a Reply