Kanikuła 2014

W lesie. Sosny szumią. Szyszki i igły spadają. Jałowce pachną. Ptaki fruwają. Jak chcą, to śpiewają. Wiewiórki po gałęziach skaczą. Słoneczko świeci. Ciepło także w nocy. Deszcz czasem popaduje. Od razu żaby się zjawiają. Wilgoć pewnie lubią. Wesoło podskakują. Po deszczu zieleń jakby inna, intensywniejsza i piękniejsza. Rośliny odżywają. Wokół inny, naturalny świat. Świeże powietrze. Pod stopami mech i igliwie. Inaczej się funkcjonuje. Nic nie pośpiesza. Nic nie denerwuje. Nie ma telewizji. Komórki ledwo działają. Nie ma żadnego Internetu. Po gazetę wyprawa daleka. Nic nie mąci samopoczucia człowieka. Czasami spotkasz sąsiada. O pogodzie pogadasz. A tak święty spokój. Rzeczywistość odpływa. W takich warunkach jakby mniej dręczy. Jakieś problemy? Są, ale jakby oddalone. Bezpośrednio nie jawne. Zasłonięte. Przymglone. Gdzieś katastrofa. Jedna, po niej druga. Tu jakiś wariat, tam idiota. Ktoś kogoś podsłuchuje. Ktoś ma sumienie, inny prawo stosuje. Opozycja rząd odwołuje. Ktoś coś powiedział. Ktoś się obraził. Jeden to, drugi tamto. Jedni się schodzą, sojusz zawierają. Inni udają, że się obrażają. Konstytucję poprawiają. Wszyscy chcą dla Ojczyzny tylko dobrego. Przed wyborami jeden przekonuje drugiego. Jakoś się kręci. Ale w lesie to nie nęci. Jagody. Poziomki. Maliny. Przetwory, jeśli ktoś pracowity. Jeśli nie, to wprost do żołądka. Jesz, dopóki nie złapie z łakomstwa kolka. Grzyby pysznie smakują. Zrywasz i na patelnię. Jak za dużo, można ususzyć. Ale najważniejsze, że nic nie musisz. Ważny jest leżaczek. Dla bardziej wyrafinowanych – da się zawiesić hamak. Niektórzy preferują bujaną ławeczkę. W przerwach można pospacerować. Chodząc, pomedytować. O wyższości lasu nad Warszawą. O korzyściach płynących z wakacyjnego czasu. O marności problemów sztucznych. O tym, czy warto bądź nie warto. O względności ludzkiego losu. O mądrości i hojności natury, o pięknie sosnowego lasu. W końcu – wracać czy nie wracać. Może w lesie pozostać. Ludzie w lesie żyją. Przez cały rok cieszą się wakacyjną chwilą. Odważniejsi przenoszą się na stałe do lasu. Warszawę odwiedzają od czasu do czasu. Ponoć jak do Stolicy wjeżdżają, nos zatykają. Potem wracają do leśnego, naturalnego uzdrowiska. Dla większości mieszczuchów las pozostaje „na chwilę”. Może dlatego tak bardzo smakuje. Nie powszednieje. Zawsze cieszy. Jak się coś paskudnego w kraju czy w świecie dzieje, to trzeba do lasu. Tam nie ma zbędnego jazgotu czy hałasu. Nikt nikogo nie kopie, nie tłucze. Wszystko jest naturalnie logiczne. Jeden warunek – trzeba wyłączyć się z miasta i zatopić w leśną, naturalną ciszę.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*

Blue Captcha Image Refresh

*