Jakość ochrony zdrowia to parametr oceny funkcjonowania państwa. W Polsce jakoś nie wychodzi. Nieustannie rosną koszty, a efekty mizerne, jeśli nie coraz gorsze. Ogólnie: jest ciężko. Ponieważ w ciągu kilku ubiegłych lat w odczuciu społecznym jest coraz gorzej, warto przemyśleć i przedyskutować możliwe warianty poprawy istniejącego stanu rzeczy. Szkoda, że dopiero wybory mobilizują polityków do ożywienia, ale lepsze to od dalszego uporczywego milczenia i nic nie robienia. Zatem zgoda. Niech dyskutują, spierają się, może coś z tego wyniknie. Nie ważne, kto z kim, z ekspertami czy bez nich, kto przyszedł, kto wyszedł, a kto się obraził. Jest temat, który jest dla wszystkich bardzo ważny. Nie ma sensu licytować się w szczegółach, codziennie wynikają sprawy powodujące niedowierzanie, strach lub oburzenie. Zadziwia obniżanie się standardów publicznej opieki zdrowotnej. Przecież coraz więcej rodaków objętych jest abonamentami medycznymi lub ubezpieczeniami w niepublicznej ochronie zdrowia. To już są miliony osób, które odciążają publiczną ochronę zdrowia. Prywatny rynek usług medycznych w 2013 roku według różnych szacunków osiągnął wartość 35-40 mld zł.
Jeśli zastanowić się nad organizacją usług medycznych, to starsi obywatele pamiętają, że w minionych, socjalistycznych czasach jakoś to działało i leczenie się odbywało. Nie było sytuacji oczekiwania latami na zabieg czy wielu miesięcy na specjalistyczną wizytę lekarską. Nie było NFZ. Finansowaniem i organizacją zajmował się departament w ministerstwie zdrowia. Jakoś dawali radę. Bez tysięcy urzędników, nowych central, systemów informatycznych, ogromnych kosztów administracyjnych. W szkole był lekarz lub pielęgniarka. Były gabinety stomatologiczne i leczono dzieciom zęby. Szczepienia i podstawowe badania także organizowano na miejscu. W biednym kraju, w ułomnym systemie społeczno-gospodarczym i politycznym.
W zamierzchłych, socjalistycznych czasach władza, czyli uprzywilejowani, mieli dostęp do odrębnej służby zdrowia. Podobnie jest teraz, za czasów demokracji. Niezależnie od ogólnego stanu służby zdrowia rząd się wyleczy. Gdyby odciąć tę możliwość, sprawa naprawy służby zdrowia zapewne uległaby przyśpieszeniu. Widać byłoby determinację, której aktualnie brakuje. Niech się zatem odbędzie jedna, druga, dziesiąta debata. Może coś z tego wyniknie. Ścieżka naprawy się wykluje. Kolejka się skróci. Usługi medyczne będą bardziej dostępne dla zwyczajnych, chorych ludzi.
Leave a Reply