Londyńska majówka

Swoista konieczność. Akceptowana i chciana. Odwiedziny migrantów a szczególnie jednej, bardzo młodej. Jeszcze nie wyraziła swojej opinii o pobycie w Londynie zamiast w Warszawie ale obiecała, że nastąpi to niebawem. Tymczasem można obserwować, jak sobie radzą inni, znacznie starsi obywatele. Także w odniesieniu do funkcjonowania samego Londynu, który jest gigantyczną metropolią mieszczącą przybyszów z różnych stron świata. Motywacje Polaków są rozmaite. Jedni deklarują że zarobią, odłożą i wrócą. Inni powiadają, że wróciliby, ale nie mają do czego. Nie dość, że wrócą na dolny szczebel drabiny społecznej, to za zdecydowanie mniejsze wynagrodzenie i szanse na utrzymanie się. Są też tacy, którzy zwyczajnie chcą się sprawdzić. Jak będą radzić sobie zawodowo, ekonomicznie,rodzinnie. Czy dadzą radę? Widoczny jest ogromny napływ rodaków. Samoloty wypełnione po brzegi. W zasadzie podróżni porozumiewają się w jednym języku. Komunikacja w obie strony – z Londynu i do Londynu. Inna kwestia, na ile postępuje adaptacja do miejscowych warunków. Polacy, jako najliczniejsza grupa migrantów ekonomicznych, łatwo rzuca się w oczy. Nie zawsze odczucia i spostrzeżenia miejscowych są nam przychylne. To nie tylko kwestia konkurencji na rynku pracy, ale także aspekty kulturowe. Obwinia się nas za czyny popełnione, ale także za wymyślone. Tak to jest, jak pojawia się bardzo liczna, widoczna grupa etniczna. Wobec trudności adaptacyjnych, wytwarzają się polskie diaspory, często zogniskowane wokół kościelnych parafii. Polacy muszą sobie jakoś radzić: wymieniać doświadczenia, być w kontakcie z innymi, uczestniczyć we wspólnych rytuałach kulturowych, żyć wspólnotą i we wspólnocie. Szczególnie w obliczu Brexitu, którego kształt i efekty nie są znane. Samemu na dłuższą metę nie da się funkcjonować. Jest to mechanizm zbliżony do tworzenia się wielu innych diaspor migrantów na terenie UE. Siłą polskiej zbiorowości jest wspólnota cywilizacji Zachodu. Trzeba ten ważny aspekt przynależności do wspólnych wartości wykorzystać w jak największym stopniu.

Sam Londyn jak Londyn. W molochu nie tak łatwo funkcjonować. Wiele miejscowych zwyczajów i obyczajów może wydawać się uciążliwe. Trudno przestawić się na ruch lewostronny. Przybysz z kontynentu musi się wdrożyć, bo inaczej zginie. Lepiej jest z tzw. angielską kuchnią. Jeśli ktoś nie gustuje, po prostu omija i już. Ogólnie: pewnie jak trzeba, to można się do Londynu przyzwyczaić. Ale jeśli nie ma takiej konieczności, to zdecydowanie sensowniej jest funkcjonować w Warszawie. Sympatyczniej, choć powietrze zdecydowanie bardziej trujące z uwagi na zadawnioną niechęć do zrobienia czegokolwiek. Wszystkich – władzy centralnej, władzy lokalnej, samych obywateli. W tym jednym aspekcie Londyn zdecydowanie góruje. Tam stan zanieczyszczeń jest kwestią wielkiej rangi. Warszawa mogłaby się tylko uczyć.

P.S. Patrz wcześniejszy wpis: Londyński tydzień

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*

Blue Captcha Image Refresh

*