Nigel Kennedy

     Nareszcie w Warszawie. Projekt „Bach to the future”. Kennedy z siedmioma muzykami. Z Wlk Brytanii i Polski. Rewelacyjni. Ale kto może sobie pozwolić na odmowę gry z geniuszem skrzypiec? To nadzwyczajne wyróżnienie, stąd muzycy towarzyszący Nigelowi są po prostu znakomici. Inauguracja pomysłu miała miejsce w 2013 roku. Teraz projekt dotarł do Warszawy. Jak zwykle w przypadku Kennedyego – występ w klubie studenckim „Stodoła”. Jak koncertuje w Warszawie, to w Stodole. Filharmonię dziwnym trafem omija. Być może bierze się to z upodobania muzyka do łamania konwenansów i łączenia muzyki klasycznej ze współczesnymi nurtami muzyki. Tym razem z jazzem, muzykę etniczną i tradycyjnie z twórczością Hendrixa, którego jest absolutnym wielbicielem. Bachem rozpoczyna. Stradivarius rozpoczyna koncert poetyką dźwięku. Później jeszcze kilkakrotnie jest w użyciu, ale dominują skrzypce elektryczne. Jego propozycje muzyczne są osobistą wizją muzyki przyszłości. Muzyka klasyczna w swojej tradycyjnej, konserwatywnej i „sztywnej” wersji będzie powoli schodzić z areny dziejów. Rozwój muzyki musi zakładać jej aktualność, współczesność i kontakt z publicznością. Muzyka musi być żywa, nie da się jej „zapuszkować”. Stąd kluby, żywy kontakt z publicznością, niekonwencjonalny wygląd i sposób zachowania. Nadal występuje także na scenach największych i najbardziej uznanych filharmonii świata. Jednak słuchając i podziwiając jego geniusz muzyczny oraz fantastyczną grę na skrzypcach, chociażby w Stodole, nie trudno dojść do wniosku, że jest raczej zwolennikiem tego rodzaju aktywności muzycznej. Jest najważniejszym wykonawcą, ale również pomysłodawcą i twórcą spektaklu, dyrygentem a także jego konferansjerem. Od początku do końca nikt nie ma złudzeń, dla kogo się tu znalazł. Koncert był znakomity. Atmosfera jak zawsze kipiąca. Tym razem na scenie wylądował najpierw kubek z herbatą na wspomaganie. Ale jak się herbatka skończyła, zawitało tradycyjne piwko – nieodłączny atrybut klubowych występów Nigela. Charakterystyczne, że spożywa jedynie mistrz ceremonii, współpracownicy nawet nie próbują powąchać. Taka reguła. Do reguły należą niestandardowe zachowania. Jak pojawiają się liczni fotoreporterzy – każdemu ściska dłoń, a panie całuje po rękach. Jak jest spocony, któryś z muzyków rzuca mu ręcznik, który po chwili ląduje gdzieś wśród publiczności. Opowiada dowcipy, ciekawostki i używa coraz więcej polskich słów. Wie, jak liczyć do pięciu i doskonale wymawia słowo golonka. Ale to wszystko nic. Muzyka i tylko muzyka. W klubie cisza, jak makiem zasiał. Dyscyplina publiczności. Żadna komórka się nie odezwała. Prawie nikt nie kasłał i nie charczał. Publiczność w znakomicie lepszym stanie zdrowia, aniżeli w Filharmonii Narodowej. Może dlatego, że jej ogromna część słuchała koncertu na miejscach w pozycji pionowej, stłamszona niczym śledzie w beczce. Zainteresowanie było niewyobrażalne. Każdy chciał tu być i posłuchać na żywo. To są niewiarygodne koncerty skrzypka, który stał się legendą za życia. Prawie dwie i pół godziny non stop z bisami. Było ich trzy, wszystkie poprzedzone owacją na stojąco. Z każdym utworem a potem z każdym bisem atmosfera stawała się coraz bardziej gorąca i wybuchowa. Na koniec nastąpiło to, co musiało się zdarzyć. Krokwie w Stodole nie wytrzymały. Nastąpiło wielkie „bum”, dach uleciał w powietrze. W otwartą przestrzeń uleciał Nigel z muzykami. Gdzieś w dalekie galaktyki. Wiadomo tylko, że 17 maja prawdopodobnie wyląduje na koncert w Londynie. Kiedy ponownie w Warszawie? Pewnie za kilka lat. Przestrzenie galaktyczne rozległe, a „Stodoła”   taka niewielka….

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*

Blue Captcha Image Refresh

*